0066-0050 MYA. Paleogen. Katastrofa k/pg – następna śmierć Świata.

Nowy czas do podziału

Ostatnie 66 Ma (mln lat) istnienia Ziemi to trwająca do dzisiaj era kenozoiczna, która jeszcze w ubiegłym wieku była dzielona przez uczonych na trzeciorzęd i czwartorzęd. Te trochę staro brzmiące nazwy to resztki XVIII-wiecznego, archaicznego podziału dziejów Ziemi, w którym istniały także pierwszorzęd i drugorzęd.

Dzisiaj ostał się tylko samotny czwartorzęd, ale ponieważ trwał on śmieszne 1,8 miliona lat, nie bardzo zasługiwał na miano okresu geologicznego. Taka na przykład kreda trwała prawie 80 Ma! W 2004 roku geolodzy porządkujący tabele czasu geologicznego (Międzynarodowa Komisja Stratygrafii) postanowili go w ogóle zlikwidować. Tymczasem podniósł się rwetes i lament… wśród badaczy czwartorzędu oczywiście. Ostatecznie dołożono czwartorzędowi jeden wiek od poprzednika by urósł do 2,6 milionów i z trudem zasłużył na swoją rangę.

Pozostałe dwa okresy kenozoiku wydzielone z niegdysiejszego trzeciorzędu to starszy paleogen i nowszy neogen (patrz tabela czasu). Już dość dawno uzgodniono ich podział na epoki z nazwami pochodzącymi z greki. Słowo kainos oznacza „nowe”, a przedrostki różnicują charakter tego nowego w każdej epoce. Po polsku brzmi to dość dziwacznie: „stare-nowe”, „jutrzenka-nowego”, „mało-nowego”, ale jak pięknie brzmi po grecku.

Jak widać w załączonej tabeli starszy okres paleogenu, ze swymi trzema epokami (paleocen, eocen, oligocen) stanowi niemal 2/3 całego kenozoiku. Jak zwykle w geologii nim dalej w przeszłość, tym mniej wiemy i  kompaktujemy coraz większe przedziały czasowe by stały się proporcjonalne do posiadanej informacji. Dzięki temu na tabelkach stratygraficznych wygląda to od razu lepiej. Dla bardziej rzeczywistego zobrazowania w załączonej przeze mnie tabeli chronologicznej kenozoiku zachowano wysokość rzędów tabeli proporcjonalnie do czasu geologicznego z dokładnością do miliona lat. Już w neogenie rodzi to jednak mały problem, aby wieki neogenu były w ogóle widoczne, konieczne było oznaczenie ich z dokładnością do 10 tys. lat.

Epokę paleocenu, czyli najstarszego paleogenu podzielono na trzy wieki: dan, zeland i tanet. Dwie pierwsze nazwy pochodzą z Danii a ostatnia z Anglii, gdzie są wspaniałe odkrywki paleocenu. Wiek danu w epoce paleocenu to właśnie moment, kiedy Ziemia leczy rany po kolejnej globalnej katastrofie.

Co stało się na przełomie mezozoiku i kenozoiku, że oddzielono te ery od siebie? Otóż dość „nagle” (w sensie geologicznym oczywiście) zniknął ciepły świat rozległych, płytkich mórz i małych lądów zasiedlonych przez wielkie zębate stwory dające możliwość zarobkowania amerykańskiemu przemysłowi filmowemu. Pytanie dlaczego to się stało, jak i sprawa wszystkich wielkich wymierań nie dawała i nie daje spać niejednemu paleontologowi. Wydaje się, że po długim okresie przewagi zwolenników powolnych zmian klimatycznych oraz po tryumfalnym pochodzie katastrofistów z końca ubiegłego wieku, wreszcie zmierzamy ku pewnej równowadze.

Z jednej strony świat biologicznie zdradzał znamiona pewnego kryzysu na długo przed granicą 66Ma, z drugiej strony wymieranie niektórych organizmów nastąpiło już po granicy er. Od środka kredy postępowało ochłodzenie klimatu - oczywiście ochłodzenie względne wobec bardzo ciepłego  mezozoiku (do końca kredy lasy rosły za kręgiem polarnym!). Obniżył się także poziom mórz, w przypadku Lubelszczyzny nawet znacznie, bo dało się odczuć tam wyginanie ku górze skorupy przez naciski orogenezy alpejskiej. Morze z naszego regionu ustępowało i wynurzyły się duże wyspy.

Oprócz tych powolnych zmian miały miejsce też dwie na tyle szybkie, że miały znamiona katastrofy. Najpierw, może kilkaset tysięcy lat przed punktem zero Półwysep Indyjski, będący wtedy Wyspą Indyjską zaczął się przesuwać się na plamą gorąca, która przetopiła jego kontynentalną skorupę i wylała bazaltową lawę na powierzchnię. Powstały tak zwane „trapy dekańskie”, świadectwo naprawdę gigantycznych wylewów wulkanicznych, warstwa bazaltu grubości do 2km, która pokryła pół miliona km2 Indii. Trudno wprost ocenić jak przykry wpływ na ekosystemy miało związane z trapami wywalenie w atmosferę miliarda ton siarki i równie słusznej ilości dwutlenku węgla. Ale to nie był koniec nieszczęść. Teraz przyszła kolej na prawdziwie błyskawicznego zabójcę z przestrzeni kosmosu.

Kosmiczna katastrofa - granica k/pg

Pokuszę się o krótki opis zagłady jaka przetoczyła się 66 Ma nad idyllicznym światkiem późnokredowej Lubelszczyzny. Wiele tysięcy kilometrów na zachód, w dzisiejsze Morze Karaibskie uderzyła wtedy 10-kilometrowa skalna masa wyzwoliwszy energię więcej niż miliona (!) największych bomb termonuklearnych. Asteroida Chixculub leciała z północnego wschodu, ale pod kątem 50 stopni do powierzchni Ziemi, więc z prędkością 20 km/s przebiła się przez atmosferę daleko za naszym horyzontem. Nikt pływający między lubelskimi wyspami nie zobaczyłby bezpośrednio tej spadającej gwiazdy, ale wielkość impaktu była tak duża, że szybko zauważyłby skutki pośrednie. Miejsce impaktu nie było jeszcze tak odległe jak dzisiaj - Atlantyk środkowy od tego czasu znacznie się rozszerzył.

Zapewne pierwszą odczulibyśmy pod stopami falę sejsmiczną. Potem odczulibyśmy podmuch atmosferycznej fali uderzeniowej rozszerzającej się szybciej niż dźwięk. Z pewnym opóźnieniem, ale nieuchronnie  zbliżała się do nas fala tsunami. Przez dużo większe niż dzisiaj połączenie z Atlantykiem i baseny alpejsko-karpackie fala, mogąca mieć jeszcze setki metrów, wpadła na płycizny epikontynentalne. Rajskie małopolskie wyspy i znaczna część  płaskiego, stałego lądu Europy musiały mocno ucierpieć. W tym samym czasie lub może wcześniej z nieba zaczęły się sypać rozżarzone resztki planetoidy i skał wydartych z ziemi przez impakt, ze względu na wyższy poziom tlenu łatwo było o zapalenia nawet wilgotnego drzewa kredowych lasów. Ostatecznie nawet te części lądów, gdzie nie dotarło tsunami, zostały więc zdewastowane przez ogromne pożary.

O ile nie mogące się ukryć zwierzęta lądowe zostały spalone lub uduszone, o tyle morskie początkowo przetrwały, lecz nie był to jeszcze koniec. Wyrzucony do atmosfery pył oraz dym pożarów zasłonił światło słoneczne i obniżył temperaturę powierzchni Ziemi na przynajmniej 10 lat - nastała tak zwana zima nuklearna z ujemnymi temperaturami dobijająca lądową roślinność. Ogołocone z pokrywy leśnej powierzchnie zaczęły szybko erodować, oprócz iłów znosiły do mórz kwaśne związki chemiczne, które z atmosfery wytrącały deszcze. Niedoświetlenie i zatrucie morskich glonów zatrzymało także morską fotosyntezę i zabrakło podstawy łańcucha pokarmowego, musiały wyginąć inne organizmy będące dalej w kolejce zjadających. To była prawdziwa hekatomba, która pochłonęła przede wszystkim zwierzęta duże - wielkie gady, czy to roślinożerne czy drapieżniki nie miały szans. Ale i wiele mniejszych jak piękne amonity i wieloramienne belemnity zaścieliły dno morskie. Gdy pyły opadły na ziemię a śniegi stopniały, odsłoniły opustoszałe lądy, po których snuły się niedobitki małych zwierząt. W takim smętnym krajobrazie rozpoczęła się nowa era kenozoiczna.

Szukając polskiego Gubbio

Gdybyście chcieli znaleźć stanowisko geologiczne Lechówka, nie przyjdzie Wam łatwo. Wprawdzie to na Lubelszczyźnie nic nowego, ale akurat Lechówka zasłużyć powinna na większą popularyzację i prawdziwą atencję. To niepozorne miejsce stoi bowiem w jednym szeregu ze słynnym włoskim Gubbio – miejscem, gdzie nauka zebrała mocne argumenty za katastrofalnym końcem biednych dinozaurów.

Ale, ale, może drogi czytelniku nie znasz również „słynnego” Gubbio? Nie byłoby w tym nic dziwnego, jako że nawet dla osób bywałych we Włoszech, Gubbio, jeśli jest znane to akurat zupełnie z czego innego. Podobno w tym pięknym średniowiecznym miasteczku w Apeninach św. Franciszek z pobliskiego Asyżu załatwił pewnemu wilkowi stałą wyżerkę od okolicznych mieszkańców, by skłonić go do zaniechania polowań na miejscowe bydełko. Podobno również w Gubbio mieszkać miał włoski pierwowzór naszego ojca Mateusza. Ale wracając do geologii, na ścianach sąsiadującego z miasteczkiem wąwozu górskiego  odsłaniają się na podobieństwo tortu warstwy skalne odłożone w dość głębokim morzu przełomu er mezozoicznej i kenozoicznej.

Ponieważ odsłonięcie w Gubbio jest bardzo kompletne i niemal ciągłe (brak dużych przerw w osadzaniu się materiału tworzącego skały), można być pewnym, że da się pobrać próbki dokładnie z granicy er. Wykrycie w  latach 70-tych ubiegłego wieku w warstwie granicznego iłu nagromadzenia pozaziemskiego irydu przez Waltera i Louisa Alvarezów posłużyło do obarczenia winą za wielkie wymieranie końca kredy monstrualny meteoryt.

Na przełomie wieków, gdy katastroficzna teoria przyczyn wielkich wymierań była już w nauce ugruntowana, także w Polsce  postanowiono zająć się tematem. Jeśli bowiem Polskę końca ery mezozoicznej pokrywało morze, to jego osady także powinny być w miarę kompletne jak w Gubbio. Otóż niekoniecznie. Najbardziej znane odsłonięcia na Lubelszczyźnie np. wzdłuż Małopolskiego Przełomu Wisły w Bochotnicy, czy Nasiłowie zawiodły oczekiwania – przełomowej warstwy akurat złośliwie brakowało. Dziura sedymentacyjna na granicy k/pg wynikała po prostu z faktu, że Polska nie wszędzie i nie cały czas była wtedy morzem. Akurat południe Lubelszczyzny okresowo wystawało ponad morskie fale jako część tzw. Wyspy Małopolskiej (Wysp?), gdzie osady powstawały słabo lub wcale. Nawet w morzu, z powodu jego małej głębokości, prądy i fale morskie rozmyły osad z granicy k/pg. Uczeni zwrócili się zatem na północny wschód, gdzie spodziewali się znaleźć osady głębszego morza i znaleźli Lechówkę. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, po dokładnym przebadaniu stanowiska w drugiej dekadzie obecnego wieku odnaleziono nie tylko anomalię irydową.

Gdzie jest Lechówka

Pierwszy raz wyruszyłem do Lechówki uzbrojony tylko w nazwę Lechówka, fakt, że jest ona w okolicach Chełma i widok z mapy satelitarnej gogle. Na zdjęciu widać było w okolicy tak nazwanej miejscowości jaśniejsze plamy dwóch dużych wyrobisk.

Cała Lubelszczyzna leży na morskich wapieniach, ale na terenie Pagórów Chełmskich skalne podłoże znajduje się dość płytko. Jadąc z Lublina, po przejechaniu mostu na Wieprzu można obserwować, szczególnie na wiosnę i jesienią, plamy jaśniejszej gleby i liczne drobne i większe białe kamienie. Najlepsze przemysłowe złoża czystego węglanu wapnia, w postaci kredy piszącej wydobywane są w wielkich kopalniach-cementowniach w Chełmie i Rejowcu.  Pojedyncze, rozrzucone gospodarstwa osady Lechówka leżą głownie po południowej stronie drogi Lublin-Chełm, ok. 10km przed tym drugim miastem. Niestety moja pierwsza wizja lokalna w widocznych w odkrywkach ujawniła, że są to owszem kopalnie, ale piasku. Usiłowałem szukać dalej w nadziei, że stanowisko ukrywa się na zalesionym wzgórzu, które podkopuje zachodnia piaskownia.

Las na wzgórzu to gęsty młodnik, nie widać zatem zbyt wiele. Nieoczekiwanie wpadłem tam na doły, których kształt natychmiast przypomniał inne pozostałości militarne. Wzdłuż grzbietu wzgórza ze wschodu na zachód biegnie łamany rów łączący stanowiska strzeleckie, to ewidentnie okopy pamiętające I Wojnę Światową. W lecie 1915 roku wojska austriacko-niemieckie (w tym polscy legioniści) mocno spychały Rosjan z Królestwa (tzw. Wielki Odwrót). Broniące się tu oddziały rosyjskie miały widać czas na zbudowanie umocnień.   Niestety domniemanej odkrywki tu nie znalazłem.

Pozostało szukać w literaturze lepszych namiarów, co udało się dość dosłownie na stronie meteoritica.pl. Wyposażony w zdobyte wartości GPS wróciłem do Lechówki po kilku tygodniach. Teraz już poprowadzony przez pole dalej na południe dotarłem wreszcie do skraju lasu, gdzie ukrywało się niemal niewidoczne wyrobisko

Stan stanowiska Lechówka w lecie 2022r.

Ciemna, soczewkowata warstwa w białej ziemi krzemionkowej to ślad chwilowego ustąpienia morza

Face to face z „granicznym iłem”

Biorąc pod uwagę dużą rangę stanowiska, jego stan, gdy byłem tam pod koniec 2021 roku był dość smętny. Wyrobisko o szerokości kilkudziesięciu metrów i głębokości ok. 4-6m zarosło całkiem dużymi drzewkami i krzakami, które zasłoniły ścianę kamieniołomu i utrudniły do niej dostęp. Zachodnia część łomu zdążyła już posłużyć za wysypisko gruzu, a podstawa ściany z najciekawszymi fragmentami została po prostu zasypana, być może celowo, aby nie kusić amatorów grzebania w ziemi.

Na samej granicy owego zasypiska, tylko w jednym, najniższym miejscu odkrywki, można zobaczyć 10-centymetrowej grubości szarą warstewkę o spoistości gliny – to właśnie nasz gwóźdź programu, słynny ił graniczny.  Oczywiście, nie mogłem sobie odmówić przyjemności pogrzebania palcem w warstwie, która była świadkiem gadobójczej katastrofy. Oto 66 Ma, oto ciepłe morze późnej kredy, w którym hasają wielkie wodne gady -  przylatuje bolid, buch i kreda skończona! Nie widać obecnie niższych partii odkrywki, ale możecie wierzyć na słowo, że poniżej iłu znajduje się twarda krzemionkowo-wapienna skała zwana opoką. Spotkacie ją jeszcze wielokrotnie w naszych geologicznych podróżach, nawet w następnym akapicie, a na razie wystarczy informacja, że to skała powstająca w średnio głębokim morzu i było to jeszcze morze mastrychckie, czyli późnokredowe. Po impakcie osadzanie opoki zostaje zatrzymane i do morza spływały drobniejsze minerały tworzące ił – trwa to krótko, tylko geologiczne 10cm.

Zobaczcie jak ciekawie wygląda skała nad iłem granicznym. To oczywiście już osady paleogenu, większość stanowi gruba na 1,5m warstwa białoszarej, niespoistej, porowatej skały, u góry niemal jednorodna. Ku dołowi tkwią w niej coraz większe fragmenty żółtej, spoistej skały i to jest taka sama opoka jak poniżej warstwy „impaktowej”.  W jaki sposób uformowało się coś takiego?

Aby to wyjaśnić, najpierw kilka słów o samej szarej skale.  Jest ona nazywana ziemią krzemionkową bo zawiera niemal 90% bezpostaciowej krzemionki (SiO2). Właściwie określenie „bezpostaciowa” oznacza substancję nie tworzącą kryształów, ale kryształy tlenku krzemu są w niej po prostu bardzo, bardzo drobne. Od lat 60-tych XX wieku ziemia krzemionkowa była tu wydobywana i używana do celów przemysłowych. Ze względu na chłonność, odporność na kwasy i wysoką temperaturę robi się z niej masy formierskie, dodaje do cementów, papierów, służy za nośnik katalizatorów i składnik filtrów. Złoże w Lechówce było jednym z ostatnich eksploatowanych w Polsce, ale dawno wydobycia zaniechano. Ziemia krzemionkowa w Lechówce nie jest skałą pierwotną - powstaje ze skał krzemionkowo-wapiennych, kiedy kwaśne i ciepłe roztwory wodne  wypłukują z nich węglan wapnia pozostawiając porowatą i luźną krzemionkę.

W Lechówce było właśnie tak. Skałą macierzystą dla niej była prawdopodobnie twarda opoka, której resztki zachowały się niżej. Na samym szczycie odkrywki pod trawą i glebą widać cienką warstwę piasków z drobnymi żwirkami, nieco zielonkawych z powodu obecności minerału glaukonitu. Glaukonit to minerał ilasty o bardzo różnym składzie (głównie krzemianowym), łatwo go rozpoznać po zielonkawym kolorze, jest powszechny w osadach morskich na niedużych głębokościach – zatem to ślad morza i to zapewne bardzo płytkiego skoro doturlały się tu żwirki. Jeśli ktoś jest dociekliwy zobaczy te same zielonkawe, glaukonitowe grudki miejscami tuż ponad warstwą iłu granicznego. Nie trzeba wielkiej znajomości geologii, żeby wywnioskować, że po impakcie morze było płytkie (glaukonit), a potem ponownie pogłębiło i organizmy morskie mogły odkładać wapień i krzemionkę (opoka). Te osady głębszego morza paleoceńskiego mają ledwie 1,5m grubości iw całości odpowiadają wiekowi danu (do jakichś 62Ma), ale leżące na nich piaski to już oligocen – gdzieś podziało się bagatelka 20Ma!  To oczywiście efekt erozji. Okolica stała się lądem, na którym wody deszczowe zniszczyły zalegającą na powierzchni opokę na głębokość wielu metrów, część skały zawierająca miliony lat geologicznego zapisu spłynęła do mórz a część po wypłukaniu węglanu wapnia zamieniła się w szary parch.

Stąd wzięła się lechówkowska ziemia krzemionkowa. To efekt ciepłego i wilgotnego klimatu lądowego. Wody opadowe zawierające kwasy z rozkładu bujnej roślinności skutecznie rozpuściły węglan wapnia pozostawiając porowatą krzemionkę – skała straciła spoistość Ślad tego ustępowania morza widać już w postaci ciemnej soczewkowatej warstwy po lewej stronie odkrywki – brunatny kolor wskazuje na uwęglone resztki organiczne, które zebrały się w zagłębieniu terenu kiedy woda na jakiś czas opadła, by potem jeszcze na krótko powrócić.

Profil kamieniołomu Lechówka,

Powiększenie zaznaczonego fragmentu z odkopaną na dole warstwą iłu z granicy k/pg

Warstwa iłu granicznego tylko oglądana gołym okiem wydaje się jednorodna i niepozorna. Mikroskopem odkrywa się w niej typowe maleńkie kropelki materiału, które bolid wyrzucił roztopione do atmosfery by opadły w postaci szklistego pyłu (tzw. sferule), dotykając iłu dotykamy więc bezpośrednio szczątków po impakcie Chixculub. Ale znaleziono jeszcze coś ciekawego - cząstki magnetytu, ten minerał nie powstaje w morskich osadach, to typowy przybysz z kosmosu. Nie może jednak chodzić o dinozaurowego zabójcę, bo ten wyparował, lecz jakoś inny, dużo mniejszy bolid. Takie znaleziska nazywamy meteorytami reliktowymi lub kopalnymi - fragmenty te  odnotowano w katalogach jako meteoryt Lechówka i doczekały się nawet fałszywek sprzedawanych w internecie.

To bardzo sugestywne znalezisko, ale gdzieś zapodział się kluczowy dowód impaktu, czyli anomalia irydowa? Iryd jest metalem, który w skorupie Ziemi praktycznie nie występuje, ale jest go dużo w meteorytach – stąd pojawia się na skutek rozproszenia materiału meteorytowego w atmosferze po uderzeniu, lecz nie ma go w ile granicznym. W osadzie z Lechówki zaobserwowano rzeczywiście w jednym punkcie koncentrację irydu 10-krotnie większa niż w pozostałej skale odkrywki, ale jest to ok 10cm poniżej warstwy iłu granicznego. Prawdopodobnie, jak sądzą uczeni, metale z irydem zostały spłukane niżej przez wody podziemne w czasie, kiedy okolica stała się lądem.

Jeśli będziecie mieć chwilę by zajechać do Lechówki, stańcie sobie tak jak ja w zakrzaczonym dole przed ścianą odkrywki i oddajcie się krótką chwilę refleksji. Patrząc na te 10cm szarej gliny granicznego iłu:
- Było cholernie blisko, tutaj świat właściwie umarł...
I jeszcze zastanówcie  się zerkając ku górze  na następnych kilka milionów lat księgi natury zapisanej w grubej warstwie ziemi krzemionkowej, glaukonitów i piasków:
- ...żeby niemal natychmiast kolejny raz zmartwychwstać!

Epilog lubelski - meteoryt (?) Podlesie

Uderzenia meteorytów to spektakularne katastrofy, które dobrze sprzedają się medialnie. Dziury poimpaktowe to miejsca na tyle atrakcyjne, że stały się atrakcjami turystycznymi jak najbliższe nam pole kraterów meteorytowych w Morasku pod Poznaniem.  Korci więc pytanie, czy na Lubelszczyźnie nie mamy może takiego swojego miniaturowego Chixculub.  Reguły prawdopodobieństwa wskazują, że przez z górą miliard lat istnienia naszego rodzimej skały pod stopami jest całkiem duża szansa by jakiś - nawet  całkiem duży - bolid z kosmosu nam tu przywalił. Ale, czy ktoś z Was słyszał o kraterze meteorytowym na Lubelszczyźnie?
W ostatnich dwóch dekadach pojawiła się informacja, że jednak jest takie znalezisko i to całkiem wielkie i nawet nieodległę geologicznie od  czasów wymierania k/pg. Jeśli jednak spodziewacie się stanąć na wielką okrągłą dziurą w ziemi, to zawiedziecie się srodze. "Struktura Podlesie", bo o niej tu mowa, oglądana na miejscu przypomina raczej nostalgiczną kotlinę wśród roztoczańskich wzgórz porośniętych lasami. Można by ją całkiem przeoczyć, gdyby nie spojrzenie z powietrza, a najlepiej z kosmosu, bowiem jest to twór o średnicy niemal 4 km! Już na zdjęciach satelitarnych googla  między miejscowościami Goraj, Turobin i Radecznica, na Zachodnim Roztoczu, widać w środku dziwnie zaokrąglony układ szachownicy pół uprawnych wokół wioski Podlesie Duże.  Na mapie wysokościowej zarysuje się nam jeszcze bardziej wyraźna, podejrzanie kolista niecka otoczona wzniesieniami. Wygląda to dziwnie, bo zagłębienie leży na grzbiecie wału Roztocza, który inne doliny przecinają regularnie na północny wschód do doliny rzeki Por. Struktura Podlesie uchodzi również do doliny Poru przez wąską bramę, nieproporcjonalną do swojej wielkości i jest raczej niemożliwe, aby powstała przez wyerodowanie całej zawartości przez tak małe ujście. Zwykle zresztą po erozji pozostają tzw. ostańce z twardszego materiału jako resztki dawnej zawartości doliny, których tu nie ma. Aż kusi, aby założyć, że zagłębienie było tu dużo wcześniej niż pozostałe wstające dolinki wokół. 

Wyszukaj na załączonym obrazku anomalię

Na grzbiecie Roztocza wyraźna okrągła niecka odróżnia się od sąsiednich dolin erozyjnych.

Tak też wynika z wykonanych wierceń. Pod spodem znajduje się okrągła niecki wytworzona w pokładach znanych nam już opok i gez późnej kredy czyli mastrychtu, takich jak w Lechówce. Erozja lądowa obeszła się osadami Podlesia jeszcze brutalniej niż w Lechówce - zdarła z niż nie tylko wszelkie  osady paleogeńskie i neogeńskie, ale także część kredy - ponieważ Roztocze zostało wyniesione przez napór górotworu dużo wyżej niż reszta Lubelszczyzny.  Dzieła dokończył czwartorzędowy lodowiec, który w ostatnim milionie lat najpierw przewalił się przez wał Roztocza, by potem ustępując pokryć go dziesiątkami metrów osadów. Ponieważ jednak zasypany krater miał  ponad 200m głębokości, nawet lodowiec nie zatarł całkiem jego śladu w terenie.
Jeśli niecka w Podlesiu to struktura poimpaktowa, to kosmiczna skała, która ją wybiła musiała być wielka. Na podstawie średnicy krateru (oryginalnie około 3,5km) odkrywcy oszacowali ją na przynajmniej 50 metrów średnicy i masę do ćwierć miliona ton.  Inne źródła do takich kraterów przypisują nawet 100-200 metrowe bolidy. Nawet tak duży meteoryt to jeszcze dużo mniej niż  Chixculub, ale i tak odpowiada to energii zderzenia ponad 200 kiloton trotylu.  Wytworzony obszar zniszczeń bezpośrednich od fali uderzeniowej i promieniowania cieplnego sięgnął wokół na kilkadziesiąt kilometrów, wstrząs sejsmiczny i błysk zauważono by w całej Lubelszczyźnie i znacznej części Polski, gdyby tylko istniał jakikolwiek widz.
Aby ogarnąć wielkość struktury Podlesie, najlepiej wspiąć się na drewnianą wieżę widokową, którą postawiono na wzgórzu na południe od wsi Podlesie Duże. Kiedy tu przyjechałem wczesną, zimną wiosną 2023r, w pobliskim gospodarstwie rolnicy zaczynali już prace sadownicze, a kilku bardzo młodych amatorów terenowych motocykli rozgrzewało właśnie pod wieżą silniki swoich maszyn. Czy ktokolwiek z nich zdawał sobie sprawę, że znajdują się w miejscu, które przed 50 My było centrum gigantycznej kuli ogniowej? Spojrzenie na rozmiar dzisiejszej doliny Podlesia zdecydowanie pomaga wyobrazić skalę katastrofy. Wieża widokowa wznosi się  na południowo-zachodnim obrzeżu niecki, które stąd ciągnie się na wschód w postaci zalesionej góry Łysiec. Dobrze widoczne są stąd zabudowania Podlesia Dużego na płaskim dnie niecki i naprawdę daleko na północnym wschodzie  stoki przeciwległego jej brzegu - oto cały krater.  Prawdopodobnie przez pewien czas kotlinę wypełniało jezioro (dzisiaj mały zaporowy zbiornik można zobaczyć w niewidocznym z  wieży Podlesiu Małym. 
Kiedy już porozczulacie się nad iłem granicznym w Lachówce i obejrzycie nasz lubelski "krater" zachęcam, aby bliżej poznać tą arcyciekawą okolicę. Oglądanie ciekawostek geologicznych nieodmiennie prowadzi nas w takie mało znane a piękne zakątki. Dobrze zajechać do pobliskiego Turobina czy  Radecznicy, albo obejrzeć jedne z najbardziej wydajnych źródeł w naszym regionie, które wybija niemal u bramy naszej struktury impaktowej w miejscowości  Zaporze. 
Przy mojej wizycie w Podlesiu dokopałem się do jeszcze jednego ciekawego faktu  - to zwykły  dodatkowy bonus ze zwiedzania odkrywek geologicznych w rzadko uczęszczanych zakamarkach naszej ojczyzny (vide okopy w Lechówce). W czasie ostatniej wojny okolica też była stosunkowo odludna i górujący nad Podlesiem gęsto zalesiony masyw góry Łysiec (ok. 300 m npm) był świetnym miejscem dla chętnych by ukryć jakąś zakazaną działalność.  Skorzystała z tego Armia Krajowa organizując na Łyścu swoją obszerną bazę. W 1943 roku stacjonowała tu wydzielona grupa dywersyjna 9 dywizji piechoty AK pod dowództwem słynnego cichociemnego Hieronima Dekutowskiego "Zapory", potem  do lata 1944 roku działała tu leśna szkoła podoficerska. Żeby znaleźć upamiętniające te miejsca pomniczki trzeba trochę pokluczyć leśnymi ścieżkami po masywie Łyśca (raczej kiedy nie szaleją po nich motocykliści). 
Tymczasem wróćmy znowu miliony lat wstecz do smutnego poimpaktowego świata. Chociaż katastrofa meteorytu Podlesie była dla ówczesnego świata Lubelszczyzny zabójcza, to w porównaniu z impaktem K/Pg była jak petarda przy bombie atomowej.  Jukatański armagedon nie ograniczył się do lokalnej czystki, lecz ostatecznie zmiótł podupadłe ekosystemy gadzich olbrzymów zarówno na lądach jak i w oceanach.  Pamiętajcie jednak, że nie była to ani pierwsza ani nawet największa taka katastrofa w dziejach naszej planety  i tak jak po poprzednich okazało się, że wcale nie była totalna. Życie okazało się przetrwać wszystkie opisane wyżej zabójcze okoliczności w na tyle  licznych i różnorodnych formach, by móc odrodzić się w odpowiednio bujnej i ciekawej postaci.  W ogniu meteorytu Chixculub począł się świat przyrody, który widzimy dzisiaj...  

Widok na strukturę Podlesie

Widok z wieży widokowej w kierunku północno-wschodnim, na pierwszym planie południowe stoki struktury opadające ku zabudowaniom przysiółka a w głębi wsi Podlesie Duże. Za wsią horyzont zamykają pagórki przeciwległej krawędzi struktury. Widać jak w prawo krawędź obniża się w bramę do doliny Poru, za którą widać już wzgórza Wyniosłości Giełczewskiej. Na prawo widać skraj lasu, który wspina się dalej po zboczu góry Łysiec, która ogranicza strukturę od południowego wschodu. Wczesna wiosna 2023r