MKT w Dolinie Chochołowskiej – do dwóch razy sztuka

Tekst: P. Paprzycki

Próba I rok 2016

Na fali współpracy MKT z Klubem Wysokogórskim Lublin, którego członkowie regularnie organizują zimowe obozy w Tatrach Wysokich, spróbowaliśmy w 2016 roku nieco mniej ambitnie spenetrować zimowe Tatry Zachodnie. Celem miało być banalne w warunkach  letnich wejście na Grzesia i ewentualnie trawers grzbietem do Wołowca. Wieczorem 13 lutego pojawiliśmy się w Kościelisku na spotkanie z rodziną Krawczyków oraz Piotrem Hałajko i Tomkiem Kortasem z koleżanką, by następnego dnia w dobrych warunkach wyjść do schroniska na Polanie Chochołowskiej. Niestety choroba wyeliminowała z działalności górskiej najpierw małego Adasia a potem Prezesa - pozostały im tylko gry planszowe w schronisku. Pierwszy dzień w górach zapowiadał się ładnie. Przedeptany szlak i słońce pomogło nam na Grzesia wejść ekspresem, ale dalszy marsz po grani wytłumaczył nam dobitnie, czym są zimowe góry. Bardzo silny wiatr na obniżeniach miotał tumany suchego śniegu i niemal natychmiast zasypywał ślad tworząc głębokie zaspy. Momentami zawieja całkowicie znosiła  widoczność. Trudności były tak duże, że odwrót rozważaliśmy już długo przed wejściem na Rakonia. Kiedy dotarliśmy na szczyt, schodzący w dół zniechęcili nas zupełnie opowieściami o wietrze zwalającym z nóg na Wołowcu. Przynajmniej mogliśmy z Rakonia podziwiać błyszczące w słońcu zalodzone ściany Rohaczy. W nocy w Dolinie zaczął padać deszcz. Bez przekonania, we mgle i drobnym opadzie śniegu ruszyliśmy tylko z Karoliną na Trzydniowiański. Zaskoczył nas Prezes, który nie wytrzymał bezczynności w schronisku i mimo choroby ruszył  jak parowóz za nami by dognać nas jeszcze przed szczytem. Razem udało się nam dotrzeć na wierzchołek po dłuższym grzebaniu po nieprzetartym grzbietowy szlaku. Wobec braku widoczności akcję zakończyło zejście  lawiniastym kotłem wśród wiatru i opadów śniegu. Z tego dnia widoki były ograniczone lub żadne, zasadniczym efektem było tylko przemoczenie i oswojenie z górami. Dla niektórych członków Klubu ten wyjazd był pierwszym zetknięciem z zimą w górach wysokich i od razu dość wyczerpującym.

Próba II rok 2017

Nic dziwnego, że pozostał mi z tego wyjazdu pewien niedosyt - Wołowiec był przecież blisko! Zatem próbowałem namówić Klub do ponowieni ataku w Chochołowskiej, lecz tym razem niestety nie znaleźli się chętni z Klubu poza Karoliną. Dogadawszy się więc z moim kolegą lekarzem Instytutu Medycyny Wsi Grześkiem Szcześniakiem i jego kolegą informatykiem, który miał jakieś doświadczenie w turystyce zimowej w Tatrach, ruszyliśmy we czworo. Drugi wyjazd odbył się 5-8.02.2017 i zaczął się w przeciwieństwie do poprzedniego raczej od kiepskiej pogody. Najpierw nisko leżące chmury czepiające się Kominiarskiego zwiastowały złą widoczność i tak też było.  Przynajmniej tyle, że nie było wiatru i nie trzeba było grzebać zasp. w drodze na Rakonia. Do Grzesia jeszcze cokolwiek było widać niżej, ale 2-tysięczniki spowijał gęsty tuman. Nie obawialiśmy się raczej problemów nawigacyjnych (grań do Wołowca jest banalna) a desperacja zaliczenia wreszcie poprzedniego celu gnała nas do góry, więc zanurzyliśmy się we mgłę. Udało się bez większych problemów, choć i bez jakichkolwiek widoków.  Drugi dzień wynagrodził nam wszystkie trudy. Początkowo mgła wprawdzie zeszła jeszcze niżej i do szczytu Trzydniowiańskiego widoczność była żadna. Na szczycie dopiero zauważyliśmy, że od góry chmura zaczęła się prześwietlać, na moment pokazał się nawet Jarząbczy. Posiłek, chwila dyskusji i ruszamy dalej w kierunku Kończystego w nadziei, że nie zbłądzimy, choć ślady poprzedników ginęły momentami na zlodzonym śniegu. Zostaliśmy wspaniale nagrodzeni widokiem ze szczytu na morze wypełniające doliny i błyszczące stoki wszystkich zachodniotatrzańskich olbrzymów. To było świetne uzupełnienie zeszłorocznego wysiłku MKT.

Krótki filmik z zimowej wycieczkki chochołowskiej 2016 (montaż P. Paprzycki)