Michał Drożdż na pierwszym 4-tysięczniku

U zarania MKT w 2004 roku na pierwszą w życiu wyprawę na 4-tysięcznik pojechałem z prezesem MKT Pawłem Krawczykiem, teraz Michał rusza w nasze ślady.

Nasz wyjazd do Maroka miał łączyć w sobie kilka elementów. Przede wszystkim chcieliśmy zdobyć najwyższy szczyt Afryki Północnej, położony w górach Atlasu Wysokiego Jebel Toubkal (4167 m), a oprócz tego powspinać się kilka dni w znanym jako „Mekka” wspinaczy wąwozie Toudra. Ostatnim elementem wyjazdu miał być krótki wypad na Saharę. Ostatecznie pojechaliśmy w pięcioosobowej grupie – ja, Kajos, Paweł, Kuba i Marta.
Zaraz po przylocie do Marakeszu postanowiliśmy podzielić się na dwa zespoły. Ponieważ Kubie i Marcie zależało na jak najszybszym dotarciu do Toudry zdecydowali się wyruszyć na Toubkal dzień wcześniej niż my. Natomiast my po noclegu w Marakeszu i zwiedzaniu miasta ruszyliśmy za nimi następnego dnia. Warunki w górach nie były sprzyjające – wiał silny wiatr, a silna mgła utrudniała widoczność. Pomimo tego Kuba z Martą weszli na szczyt 5 marca 2010 roku. Następnego dnia w ślad za nimi ruszył nasz zespół. Podejście na szczyt dłużyło się, ale nie było zbyt męczące. Warunki śniegowe były bardzo dobre – szliśmy po twardym betonie. Gdyby tylko nie ta mgła... Charakterystyczną piramidkę znajdującą się na wierzchołku Toubkala zobaczyliśmy dopiero na 30 metrów przed szczytem. Obawiając się późniejszych trudności orientacyjnych zdecydowaliśmy się wrócić tą samą drogą. Planem na dzień następny było zdobycie kolejnych dwóch czterotysięczników. Korzystając z pożyczonej od spotkanych w schronisku Anglików mapy, rano ruszyliśmy w kierunku „naszych” szczytów. W szybkim tempie pokonaliśmy odległość dzielącą nas od przełęczy, z której już można było podjąć bezpośredni atak szczytowy. Za przełęczą pokonaliśmy niewielką, kilkunastometrową barierę skalną, a następnie idąc jeszcze około 30 minut dotarliśmy do śnieżnej kopuły, która była naszym pierwszym szczytem: Ras-N-Ouonoukrim (4083 m). Wiał bardzo silny wiatr; w czasie drogi zostałem dwukrotnie przewrócony na ziemię siłą podmuchów. W twarze uderzały nas zalodzone grudy śniegu. Pomimo tych trudności szybko weszliśmy na drugi wierzchołek o egzotycznej nazwie Timesguida-N-Ouonoukrim (4088 m). Zdobyciem tego szczytu zakończyliśmy nasz pobyt w Atlasie Wysokim.
Kolejnym etapem wyjazdu do Maroka była wspinaczka w Toudrze. Ze względu na bogactwo dróg wspinaczkowych wąwóz ten jest słusznie nazywany „Mekką wspinaczy”. Każdy wspinacz znajdzie tutaj coś dla siebie. Można przebierać wśród dróg sportowych (o wszystkich stopniach trudności), jedno lub wielowyciągowych; znajdą się też wyzwania dla osób lubiących się wspinać na własnej asekuracji. Niestety czasu nie mieliśmy za wiele i ostaecznie wspinaliśmy się tam raptem przez dwa dni (Kuba z Martą przez trzy). Tarcie na skale było znakomite; momentami aż za dobre – pozdzierany naskórek na dłoniach stawał się normą.
Ostatni etap wyjazdu – wycieczka na Saharę – nieco zawiódł nasze oczekiwania. Podróż wielbłądami mająca trwać pierwotnie 3 godziny w praktyce skróciła się do 45 minut, oaza gdzie mieliśmy nocować zmaterializowała się w postaci kilku berberskich namiotów rozbitych na pustyni. Tylko cena jaką trzeba było zapłacić była zgodna z zapowiedziami! Jeśli miałbym kiedyś ponownie przyjechać do Maroka to drugi raz na taką pustynną wycieczkę na pewno bym się już nie wybrał. Na pewno wróciłbym do Toudry - z nastawieniem na intensywne wspinanie. Wszystkim początkującym alpinistom polecałbym natomiast wejście na Toubkal – jest on niewątpliwie jednym z najłatwiejszych czterotysięczników na świecie.
Michał Drożdż